sobota, 25 kwietnia 2015

Za szybko, za dużo...

Czas biegnie tak szybko, że nie jesteśmy w stanie czasami za nim nadążyć. A co dopiero kiedy jest go naprawdę mało...
Do Berlina przyleciałam 22. kwietnia późnym popołudniem, a polskim busem jechałam całą noc, by koło godziny 4 nad ranem już 23. kwietnia zawitać w domu. Trochę snu i nadeszła chwila, by zacząć przygotowania do półrocznego wyjazdu. Zebrałam się za ostatnie potrzebne zakupy.
Rossmann! Kocham ten sklep. Gdyby nie promocje, na kosmetyki wydałabym majątek. Chociaż szczerze mówiąc i tak wydalam. Ale przecież kobiety potrzebują więcej niż tylko żel pod prysznic. Oczywiście nie mogłam się powstrzymać, by nie kupić jeszcze kilku mniej potrzebnych ciuchów, ale przecież były promocje!
Zabrałam współlokatorkę i pojechałam pożegnać się z resztą rodzinki. Nie lubię pożegnań. Ale że to nie na zawsze, dlatego przyszło mi to z lekkością. Jadę w końcu na przygodę swojego życia!
Wróciłam i czekały na mnie walizki. Nie przepadam za pakowaniem. Trzeba przesortować rzeczy, co najpotrzebniejsze, sprawdzić wszystko z lista, a na koniec i tak się okazuje, że o wielu rzeczach się po prostu zapomniało. Pozostało nic innego jak wybrać się do sklepu i uzupełnić te braki. I ten limit kilogramów. Dlaczego jest tak trudno zapakować się do 20. Przecież to strasznie dużo, a człowiek i tak zawsze to przekracza. Chyba po prostu mam za dużo rzeczy...
Nadszedł 24. kwietnia. Najpierw lotnisko w Krakowie. Oczywiście musiałam pomylić godziny i terminale. Dobrze, że przyjechałam godzinę za wcześnie niż godzinę za późno. Niby małe lotnisko, ale jednak można się zgubić. Dawniej z terminalu II odlatywały tylko polskie loty. A ją przecież
miałam przedostać się do Warszawy. Niestety, życie czasami lubi mnie zaskakiwać i gdy tylko wysiadłam z taxowki, okazało się, że jestem w złym miejscu. Musiałam moje dwie wielkie walizy przetransportować sama na terminal I. Ustawiłam się w kolejce i nawet nie wiem kiedy, już byłam w Warszawie.
Nie mogło jednak być lekko i przyjemnie, bo moje bagaże gdzieś zaginęły w akcji. Czekałam i czekałam, ale na taśmie nic się nie pojawiło. Czym prędzej więc udałam się do biura 'lost and found' na skarge. W końcu to ja mogłam sobie ponarzekać. Na szczęście moje bagaże jak szybko zaginęły tak szybko też się znalazły. Uznali je jako ponad wymiarowe i przyjechały po porstu na innej taśmie.
Udało mi się kontynuować moje pożegnania i spotkałam się z Paula. Usiadłyśmy w maku na obiad i plotkowałyśmy o wszystkim i o niczym, aż nadszedł czas ostatniego pożegnania i ruszyłam w
kierunku odprawy.
Około godziny 3 w nocy czasu cypryjskiego wylądowałam w Larnace. Odebrałam bagaże, które tym razem od razu pojawiły sięna taśmie i udałam się w poszukiwaniu wyjścia i mojej managerki. Po około godzinie byłyśmy już w Ayia Napie - moim nowym domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz