niedziela, 29 marca 2015

Paszportowy zawrót głowy

Mój wyjazd zbliża się gigantycznymi krokami. Już niecałe trzy tygodnie dzielą mnie od
piaszczystych plaż Majorki. Chyba. Bo nadal usilnie wierzę, że będzie to Majorka. Takie jedno z moich niespełnionych podróżniczych marzeń.
Nadal oczekuję swojego biletu i wierzę, że nastąpi to w przeciągu kilku dni. Wczoraj Thomas Cook upomniał się o ostatni brakujący dokument tzw. Personal Bogen, czyli po prostu kwestionariusz osobisty. Powód, dla którego jeszcze tego nie wysłałam jest prosty – brak danych, które powinnam w nim zamieścić. Dopiero kilka dni temu otrzymałam nowe konto walutowe w frankach szwajcarskich. Taaak... jestem zatrudniona przez szwajcarski oddział i moje wynagrodzenie będzie się pojawiać z magicznym znaczkiem CHF.
Ogólnie rzecz ujmując miałam z tym niemały problem. Większość banków w Polsce albo ma chore wymagania, albo bezsensowne procedury, albo kolosalne opłaty za prowadzenie konta. Od kilku lat jestem użytkownikiem AliorBanku i muszę przyznać, że należę raczej do tych zadowolonych. Postanowiłam więc, otworzyć nowy, już 4 z kolei, rachunek w tym banku. Prowadzenie konta za 0zł, a i zasady przewalutowania bardzo korzystne. Jak tak dalej pójdzie, zostanę jakimś VIPem ;)
Wracając do tematu: udało mi się wczoraj wysłać ten formularz. Jedynym brakującym w tym momencie dokumentem jest paszport. Po cholerę mi paszport?! – pomyślałam na początku. I szczerze mówiąc nadal nie wiem. Mam dowód osobisty i praktycznie rzecz ujmując mogę przebywać w prawie w całej Europie. Jedyne wytłumaczenie jakie mi się nasuwa – zostanę wysłana do Turcji, Maroka lub jeszcze innego poza europejskiego kraju.
Nie lubię urzędów... chyba nikt nie lubi. Te panie za przeszklonym okienkiem najczęściej zachowują się tak, jakby były tam za karę.Ja rozumiem, że to może i nie jest praca ich marzeń, ale przysłowie głosi"klient nasz pan", więc powinny chociaż udawać, że chcą ci pomóc. Niestety. W rzeczywistości
wygląda to zupełnie inaczej.
Zebrałam się jednak w sobie i pojechałam do urzędu paszportowego. Ku mojemu zaskoczeniu nie spotkałam tam
gigantycznych kolejek jak z PRLu, a pani w informacji szybko rozwiała wszystkie moje wątpliwości. W środę więc udałam się do fotografa, bo paszportowe zdjęcia mają oczywiście swoje dziwne wymogi. Ładnie ubrana i uczesana weszłam tam z uśmiechem. Pan jednak bardzo mnie zmartwił mówiąc, że muszę "pozbyć" się chwilowo swojej grzywki. NIE! Nie dość, że na tych zdjęciach i tak
już się wygląda jak skończony idiota, to brak grzywki wcale mi nie pomagał... Cóż... przełknęłam ślinę i dałam się oślepić fleszem.
W piątek wybrałam się do urzędu złożyć ten okropny wniosek. Moje serce krwawiło na samą myśl o wydaniu 140 zł na głupi dokument... Pobrałam numerek i po kilku minutach oczekiwania automatyczny robot wywołał mnie do okienka nr 13. Pani była dość
sympatyczna, ale widać było, że zmęczona. Rozumiem. W zupełności. Też pracuję z ludźmi i wiem jak to najczęściej wygląda. Zadała kilka pytań i poinstruowała jak złożyć odciski palców.
Cała historia przebiegła bez większych komplikacji. Teraz pozostaje mi czekać i modlić się o szybsze wydanie dokumentu. Jedyne co doprowadziło mnie tam do szewskiej pasji, to ludzie. Łażą, stoją na środku, czytają, przepychają się... Matko!!! Jak ja nienawidzę ludzi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz